sobota, 22 listopada 2014

wizualnie bez zmian

My, Polki, w zdecydowanej większości mamy co do siebie za duże wymagania, przynajmniej w kwestii wyglądu. Staramy się świetnie wyglądać w każdej sytuacji, wciąż dążymy do tego wyimaginowanego w sobie, perfekcyjnego "ja" I poniekąd staje się to pułapką - jeżeli ten cel do którego dążymy jest przerysowany.
Wakacje z perspektywą plażowania i pływania niezmiennie łączą się z jednym - koniecznością założenia stroju kąpielowego (albo i nie zakładania go wcale, ale o tym na końcu). A wiadomo, strój kąpielowy jest bezlitosny - pokaże wszystkie Twoje niedoskonałości. Po urodzeniu Małej, moje ciało wciąż wraca do siebie - brzuszkowi jeszcze trochę do "kaloryfera" i kształty lekko się zaokrągliły... do walizki wpakowałam więc tankini w kolorze czarnym /może wyszczupli/, pareo, i jakoś to będzie - pomyślałam. /na szczęście wśród bielizny zawieruszyło się jeszcze bikini....na szczęście/
Dzień 1
ubrana w tankini wyszłam nad hotelowy basen...rozglądam się niepewnie...zobaczyłam dziwną tendencję - im któraś z kobiet była pulchniejsza, tym miała skąpszy strój kąpielowy. Gdy M... bawił się w brodziku z Małą, ja położyłam się na leżaku, poczułam na sobie wzrok kobiety, angielki, bardzo grubej angielki* (z wytatuowanym "hello kitty" na biuście), w bardzo skąpym bikini...patrzyła na mnie...tak jakby ze współczuciem czy politowaniem... o co chodzi?!
Dzień 2
M... tłukł mi do głowy od rana, żebym nie wygłupiała się już tym tankini i założyła bikini - mam fajne ciało, mam nie przesadzać. Szliśmy na plażę - dobra - najwyżej będę chodziła w pareo. Na plaży tendencja podobna co na basenie, stwierdziłam, że nie jest ze mną tak źle (ach te kobiety!)
Dzień 3
przy hotelowym basenie spotykam Grubą Angielkę. I to ona ma skąpsze bikini ode mnie. Z bliżej niewiadomych przyczyn wolimy z M... iść na plażę.
Dzień 4
już bez stresu wskakuję w bikini i owinięta jedynie w pareo podążam na plażę. I śmieję się sama z siebie. Podróże chyba jednak poszerzają horyzonty...a może zwiększają dystans do siebie?
Dzień kolejny po następnym i jeszcze jednym ;)
wynajętym autem pojechaliśmy zobaczyć (podobno) najpiękniejszą plażę na Fuerteventurze. Wczesne popołudnie, Mała zasnęła w spacerówce, więc ja i mój M... rozłożyliśmy się na plaży. Zamknęłam oczy i wsłuchiwałam się w szum oceanu, czułam na sobie ciepło słońca i delikatne muskanie wiatru...gdy do moich uszu dotarło ciche "o nieeeeeeeee" - mojego M... a potem "no znowu!" Podniosłam głowę - ciekawe dlaczego ta babka przyszła na plażę w szlafro...- nie dokończyłam. Owa pani wieku słusznego lekkim gestem zrzuciła rzeczony szlafrok i tak jak ją bozia stworzyła, dziarsko wbiegła do oceanu. Patrzę w prawo - wśród opalających się w strojach, kilka osób leży nago, patrzę w lewo - to samo. Nie była to plaża nudystów. M... stwierdził tylko - żeby to jeszcze jakieś młode laski były...
Dzień ostatni
opaliłaś się jak stara niemka** - usłyszałam od M... Fakt - moja skóra nie ma problemu ze słońcem - opalam się na apetyczny brąz. Dobrze, że wzięłam ze sobą to bikini!
Pięknie tam było...



* przepraszam, jeżeli uraziłam kogoś tym wyrażeniem - jednak poprawność polityczna w pewnych sytuacjach nie działa - bo czasem należy nazwać zjawiska po imieniu. A to naprawdę była gruba angielka (w skąpym bikini)
** czyli na bardzo, bardzo brązowo - zazwyczaj to babki z Niemiec przesiadywały na hotelowym dachu i tam rozwiązując krzyżówki nabierały tego odcienia opalenizny, który aż "skiwerczy". Ja aż tak się nie opaliłam;) M... po prostu mi zazdrości...

wtorek, 18 listopada 2014

z głową w chmurach...

15 dni - bez Internetu, laptopa, radia, telewizji, za to pełne słońca, szumu oceanu, śmiechu mojej Małej i M... odpoczęłam jak nigdy...
i powoli nadrabiam zaległości...

wróciłam :)