wtorek, 26 sierpnia 2014

filiżanki z...historią

Słucham koncertu smyczkowego popijając kawę. Już dawno nie miałam czasu na taką chwilę... Kawę popijam z filiżanki, która zapewne ma swoja historię - jest biała, z delikatnym motywem kwiatowym - znalazłam ją razem z dwoma identycznymi w sklepie z "ekskluzywną odzieżą" i pomyślałam, że muszę je mieć. Kosztowały zawrotną sumę...6 zł. Zaszalałam...



Gdyby rzeczy mogły mówić, zapewne opowiedziałyby niejedną historię. Są biernymi obserwatorami naszego życia codziennego. Widzą nas wtedy, gdy chcemy być widziani, ale i wtedy, gdy wolimy zostać w domu sami ze sobą. Czasem im się obrywa, czasem są już niepotrzebne, wyrzucane. Czasem mają też drugie życie, a może trzecie? Lubię takie "rzeczy z historią" - odzywa się tu uciszona przez prozę życia i realizm, romantyczna część mojej natury. 
Bywa i tak, że filiżanka sprawia że uśmiech nie schodzi z twarzy przez całe popołudnie - tak było z prezentem niespodzianką od blogowej koleżanki Jadwigi z ziołowo.pl - dostałam właściwie cały zestaw - filiżanka, porcelanowa łyżeczka, mini tarka do czekolady i...coś do robienia wzorków na mlecznej piance... kawa smakuje wyśmienicie..




Bo to, w czym pijemy kawę, ma znaczenie...prawda? 

wtorek, 19 sierpnia 2014

dekoratorskie dylematy

Zaczęło się od...dziury w ścianie. Poprzedni właściciele naszego mieszkania mieli chyba za dużo wyobraźni i wizji a za mało praktycznego podejścia - bo owszem, przedpokój zdobi niebanalna półka połączona z lustrem, sprawiająca że wnętrze jest estetyczne, ładne i inne niż wszystkie. Ale nie pomyśleli, że ta "instalacja" zasłoni jeden z odpowietrzników centralnego ogrzewania. Przez kilka lat nic się nie działo aż...zalało. Szybka interwencja, fachowiec popatrzył krytycznym okiem na zabudowaną półkę i stwierdził...dziurę trzeba wyciąć, to płyta, to można i nożem. Odpowietrznik naprawimy, a pani sobie tą dziurę czymś zasłoni...
Jako się rzekło - dziura została. Niby niewielka, ale denerwuje - czym by tu zasłonić.... kwiaty odpadają, nie ma tam za dużo światła, a sztucznych nie lubię. Zdjęcia? eeeee, nie pasują. A może jakaś kratka? i zamalować? Nie będzie to pasowało. W końcu olśnienie - żyd! Powiesimy i po sprawie.
Spieszę wyjaśnić, że daleko mi do rasistowskich wyczynów, tęczy też nie chcę podpalać. Ale jak głosi przysłowie "Żyd w sieni, pieniądz w kieszeni", a wiadomo, każdy pieniądz się przyda. Z tym obrazkiem żyda to nie jest jednak taka prosta sprawa -musi być na nim postać żyda liczącego pieniądze, najlepiej jeszcze trzymającego jedną monetę w lewej dłoni, obrazek ma budzić pozytywne emocje. I tu zagadka - na jednym z popularnych portali aukcyjnych owszem, są takie obrazki, ale większość trzyma pieniążek w prawej dłoni...czyżby jakiś spisek?. W końcu znalazłam - idealny na przykrycie dziury. Słuchając dalej porad, muszę przykleić na odwrocie 1 grosz, aby przyciągał więcej /to może od razu przykleję 100zł?!/, a następnie powiesić w przedpokoju po lewej stronie. Wykonać to ostanie mogę tylko w piątek albo w Sylwestra - a że do Nowego Roku jeszcze trochę, poczekam cierpliwie do piątku.W każdą sobotę należy obrazek przekręcić w lewę stronę, aby od nowego tygodnia pieniądze spływały do domu strumieniami...
Tyle o żydzie przyciągającym pieniądze. A gdyby ktoś chciał przyciągnąć zdrowie, należy zaopatrzyć się w "żyda z cytrynami" /swoją drogą, nie mogli zrobić tego na jednym obrazku?!/

piątek, 15 sierpnia 2014

burza zmusza do...czytania!

Burza to nie jest to, co lubię najbardziej - wyładowania atmosferyczne budzą we mnie lęk przed potęgą żywiołu, przed mocą Matki Natury. A bardziej przyziemnie - w obawie przed ewentualnym "spaleniem" sprzętów elektronicznych - wyłączyłam z gniazdek rzeczy najważniejsze - radio, ekspres do kawy i...internet. Był wieczór, Mała spała, w domu zrobiło się cicho, tylko deszcz grał wielkimi gradowymi kroplami po szybie i grzmot huczał jak szalony, roznosząc się po całym niebie.
Wzięłam ulubioną gazetę, potem krzyżówkę i gry logiczne, poukładałam rzeczy już dawno nie układane, jednym słowem zabrałam się za to, co zawsze gdzieś mi uciekało, bo były ważniejsze rzeczy. A potem wpadła mi w ręce książka kiedyś pożyczona, a jeszcze nie przeczytana. I gdyby nie fakt, że musiałam wstać razem z moim dzieckiem koło 6:00 rano następnego dnia, czytałabym ją całą noc ... jest genialna! 


czwartek, 7 sierpnia 2014

czas pierogów

Zachciało mi się pierogów. Nie takich z owocami sezonowymi, ale...ruskich. Stwierdzenie odrobinę niepoprawne politycznie zważywszy na fakt, że rękami, nogami i "lajkami" popieram akcję "jedz jabłka na złość..." sami wiecie komu. W każdym razie - pierogi za mną chodziły już trochę. Zrobić - filozofia wprawdzie żadna, ale ile roboty... w każdym razie nie jest to moje ulubione zajęcie.
Dzisiaj pomyślałam - to jest ten dzień - akcja pierogi! Nie patrząc na znaki na niebie i ziemi, mając za nic padający rzęsiście deszcz - kiedy wracałam ze sklepu do domu /kto w lecie nosi parasol??!!/, ku uciesze mojej Małej, zabrałam się do dzieła. (Mała uwielbia gdy coś się sypie, lepi - jednym słowem bałagani - miała pole do działania i wykorzystała je w stu procentach) Ja zresztą też - farszu jak zwykle zrobiłam za dużo, więc i ciasta trzeba było dorabiać - zrobiłam prawie 100 sztuk. I kiedy już większą część zamroziłam, drugą podpiekłam z cebulką...jakoś przeszła mi na nie ochota. Człowiek się narobi i nie ma smaku aby to zjeść...ot paradoks. Mój M...był wniebowzięty, gdy pochłaniał również moją porcję ;]