niedziela, 31 stycznia 2016

Idzie luty...

Idzie luty, podkuj buty - jak mówi stare polskie przysłowie. A skąd ta nazwa? Dawniej, gdy coś było zimne i nieprzyjemne mawiało się " luty wiatr" albo "luty deszcz". W tym miesiącu praca w gospodarstwach ustawała, a ludzie, wszak pogoda nie sprzyjała, nie chcieli ruszać się ze swoich domostw. Początkowo, miesiąc ten nosił jeszcze inne nazwy - jak strąpacz i sieczeń.
Co do czekających nas świąt nietypowych...
2 luty - Dzień Świstaka
5 luty - Dzień Nutelli
9 luty - Światowy Dzień Pizzy
15 luty - Dzień Singli i Światowy Dzień Wielorybów
24 luty - Dzień Bez Łapówki i Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją
26 luty - Dzień Spania w Miejscach Publicznych

I jeszcze kilka mądrości ludowych...
W lutym śnieg i mróz stały, w lecie będą upały.
- Jeśli ci jeszcze nie dokuczył luty, to pal dobrze w kominie i miej kożuch suty.
- Czasem luty się zlituje, że człek niby wiosnę czuje, ale czasem tak się zżyma, że człek prawie nie wytrzyma
-  Gdy bez wiatrów luty chodzi, w kwietniu wicher nie zawodzi.


czwartek, 28 stycznia 2016

Dum dum dum

Lubię sobie czasem poczytać biografie sławnych ludzi. A uściślając - sławnych kobiet. I nie mogę oprzeć się wrażeniu, że poświęcając się dla kariery - naukowej, teatralnej, pisarskiej, aktorskiej czy estradowej, traci się w innej dziedzinie życia. Traci się wiele...najczęściej wszystko.
Zewsząd słyszymy - jeżeli chcesz być w czymś najlepszym - musisz się bardzo starać i poświęcić na to maximum czasu i energii - wtedy z pewnością osiągniesz sukces. To prawda - tylko co z prawdziwym życiem? Co z relacjami rodzinnymi, co z dziećmi, co z samym sobą? Można założyć - jak osiągnę już to, co sobie zamierzyłam, zajmę się rodziną i przyjaciółmi, zapiszę się na kurs jogi i medytacji.. Ale...to tak niestety nie działa.
Jakie jest więc wyjście z sytuacji?
Balans. Balans jak na linie zawieszonej nad Wielkim Kanionem w Kolorado.
Albo inaczej - coś kosztem czegoś.
Dopadł mnie specyficzny, filozoficzny stan ducha. Nie pozostaje mi nic innego jak "podumać". Dum dum dum....

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Chińska logika

Mao Zedong - idąc za wikipedią - chiński polityk, przywódca kraju w latach 1949 - 1976, szef biura politycznego oraz Przewodniczący Komitetu Politycznego Komunistycznej Partii Chin. A od niedawna nowe bóstwo w panteonie taoistycznych bóstw. Za życia, Mao zwalczał religię i inne przesądy w imię nauki - teraz - o ironio - wierni modlą się do niego o udane zbiory, męskiego potomka, zdrowie. I to do osoby, która miała na rękach krew milionów ludzkich istnień. Czy to nie szaleństwo?
Partia komunistyczna nie wie za bardzo, co z tym fantem zrobić - wszelkie próby burzenia świątyń Mao kończą się fiaskiem - zaraz zostają odbudowane. Dla biednych, Mao pozostaje symbolem komuny ludowej, która dawała im poczucie przynależności i stabilności.
Jak przeczytałam na stronie PAP, w prowincji Hunan w Środkowych Chinach stanął 37 metrowy pomnik Mao Zedonga. Pomalowano go na złoty kolor, aby błyszczał w słońcu. Kosztował prawie 3 miliony juanów, czyli jakieś 460 tys. dolarów. I to w kraju, gdzie tyle osób żyje na granicy ubóstwa... I gdzie tu logika?




*przy pisaniu korzystałam z artykułu Marii Kruczkowskiej "Ubóstwienie Mao", GW nr 1/2016.

piątek, 22 stycznia 2016

Na zdrowie!

Fajny film ostatnio widziałam. (momentów nie było;). W każdym razie, film nosi spolszczony tytuł "Ugotowany". Bardzo sympatyczna historia o szefie kuchni, który wzbija się na wyżyny swoich umiejętności, aby później spaść na samo dno. Jednak po obraniu 1 000 000 ostryg stwierdza, że pokuta spełniona- rusza do Londynu, aby tam zacząć wszystko od nowa i zdobyć trzy gwiazdki Michelina. Jak to się kończy, zobaczcie sami - dodam, że nie jest to łzawa komedia romantyczna ani żaden dramat psychologiczny. Niektórych nawet motywuje do zmiany swojego życia. Ciekawe...
Oglądając ten film co 20 minut byłam głodna - faktycznie prezentują tam niebanalne smakołyki - jednak jak dla mnie za bardzo wydumane. No, ale to prawdziwa restauracja na poziomie, a nie jakieś tam polskie smaki. Przeprowadzono kiedyś badania nas, Polaków, pod kątem upodobań kulinarnych - na pierwszym miejscu znalazły się : zupa pomidorowa, kebab i pizza. Zupa, bo wiadomo, pomidorowa. Kebab- bo ma dużo mięsa i ostrych przypraw. Pizza - bo jest uniwersalna i sprawdza się na większość okazji. Mamy niezbyt wymagające podniebienia. Wymienione potrawy łączy jeszcze jeden, decydujący chyba czynnik - jest relatywnie tani. Oczywiście, nie brakuje i u nas restauracji z gwiazdką Michelina, czy innymi oznaczeniami mówiącymi, że tu zjemy najlepsze danie. Jednak tam, rachunek za dwie osoby może sięgnąć okolic pensji minimalnej...
Mam kilka ulubionych miejsc, gdzie mogę zjeść dobre, zdrowe posiłki, nie wydając przy tym za jednym razem całej swojej wypłaty. A Wy? jakie lokale możecie polecić w swoich miastach?


hmmm smacznego;)

wtorek, 19 stycznia 2016

a Ty jeszcze nic nie kupiłaś?!

Dziewczyny! Kobiety! Zaraz skończą się wyprzedaże... a Ty jeszcze nic nie kupiłaś?
Żartuję.
Tak naprawdę to sama nienawidzę chodzić na zakupy - a już szczególnie, gdy mam kupić dla siebie jakiś ciuch czy buty. Moim marzeniem jest wejść do pierwszego napotkanego sklepu, przymierzyć, kupić, wyjść. I zmieścić się z tym zadaniem w 15 min. Niestety, nigdy nie jest tak prosto.
Ale wracając - kończą się wyprzedaże, a my zachowujmy zdrowy rozsądek. Bo i na "obniżce" sklep musi zarobić. Oto rady dla polujących na świetne okazje: nie kupuj pod wpływem impulsu, bądź czujna/czujny, marketingowcy zadbali już o to, aby potencjalny kupiec nabrał się na chociaż jedną ich sztuczkę. Ponadto porównaj ceny w kilku sklepach tej samej marki- często różnią się od siebie. Warto też kupować w Internecie, zwykle jest tam taniej.
To co, idziemy na zakupy?!
(żartowałam, za żadne skarby nikt mnie nie wyciągnie na kilkugodzinny spacer od sklepu do sklepu)


sobota, 16 stycznia 2016

Tańcząc w ciemnościach

Balet mnie fascynuje. To fascynacja laika, który nie znając szczegółów i zasad, ogląda z prawdziwą przyjemnością, czerpiąc z tego radość. Podejrzewam, że nie zdaję sobie sprawy, ile pracy i wyrzeczeń biorą na siebie aktorzy baletowi, aby dojść do perfekcji. A co dopiero, gdy są niewidomi albo niesłyszący...
Reportaż "Baleriny patrzą w gwiazdy", czytałam z zapartym tchem - bo oto, w Brazylii, a dokładnie w Sao Paulo, działa jedyna na świecie szkoła baletowa dla niewidomych. Niemożliwe? A jednak! Prowadzi ją Fernanda Bianchini, tancerka baletowa i fizjoterapeutka. Jak sama opowiada, początki nie były łatwe - chciała nauczyć swoje podopieczne podstawowej figury, powiedziała więc "Złóżcie nogi, jakbyście wskakiwały do wiadra", wtedy jedna z uczennic pyta - "A co to wiadro"? Wtedy zrozumiała, że musi wejść w ich świat, aby zrozumieć ich ograniczenia.

 Aby nauczyć je podskoków, kładzie je na ziemi i podnosi nogi, oswajając je tym samym z uczuciem oderwania. Aby wytłumaczyć lekkość - podaje im palmowe liście. Dotyka ich ramion nóg, albo kładzie ręce baletnic na swoim ciele aby pokazać im dany ruch. Stosuje swoją autorską metodę nauczania. Obecnie w szkole tańczy 150 baletnic, w różnym przedziale wiekowym. Większość nie widzi, niektóre nie słyszą, wyczuwają rytm w drżeniu podłogi i dzięki temu tańczą.
Niestety, mimo wielu wysiłków, nie udało się otrzymać pomocy finansowej z rządu. Gdyby nie prywatni sponsorzy, szkoła musiałaby być zamknięta. A ta szkoła wszak jest miejscem, gdzie osoby niewidome mogą uwierzyć w siebie i spełniać swoje marzenia... Jak mówi sama dyrektorka szkoły " kiedy przychodzą do nas, są jak lalki z porcelany, kruche, gotowe się rozpaść. Wychodzą jako wojowniczki, gotowe do konfrontacji ze światem, który im raczej nie sprzyja....


*wszystkie cytaty pochodzą z artykułu Marii Hawranek i Szymona Opryszek, z WO nr 1(860)
** zdjęcia pochodzą z
kobieta.wp.pl/gid,13715320,img,13715403,kat,132006,title,Niewidome-baleriny,galeriazdjecie.html

*** więcej o szkole na www.kickstarter.com/projects/2062350660/olhando-pras-estrelas-looking-at-the-stars-0

środa, 13 stycznia 2016

Przeczytane, posłuchane...2016

Pierwszą książką, jaką przeczytałam w 2016 roku była autobiografia Hilary Clinton - "Tworząc historię. Wspomnienia.". Książka wybrana przypadkowo, stała się całkiem ciekawą lekturą pokazującą Amerykę lat młodości Hilary, czas studiów, czas aktywnej pracy zawodowej, czas bycia Pierwszą Damą aż w końcu czas walki o funkcję Senatora.
Nie wiedziałam, że w USA jeszcze w latach 60-tych kobiety miały tak ograniczone prawa. Nie przypuszczałam, że nie mogły swobodnie wybierać kierunku studiów. Nie wierzyłam, gdy czytałam, że za Pierwszą Damą stoi cała armia ludzi, pomagających i wspierających w każdej chwili. Nie zdawałam sobie sprawy, jak brudna i brutalna jest polityka w Stanach.

Co pisze sama autorka: " Starałam się przekazać moje obserwacje, myśli i uczucia - takie, jakie były w danej chwili. Ta książka nie jest dziełem historycznym, ale osobistym wspomnieniem, pozwalającym zajrzeć za kulisy niezwykłego okresu w życiu moim i życiu Ameryki".

Wypełniając swoje postanowienie noworoczne, muszę wspomnieć o nowej dla mnie płycie - na pierwszy rzut idzie płyta Smolik & Kev Fox. Muzykę, którą tworzy Smolik uwielbiam prawie bezkrytycznie. Gdy mam już wszystkiego dość, włączam którąś z jego płyt i... jest dobrze. Płyta, którą miałam okazję przesłuchać jest po prostu doskonała - połączenie gitary akustycznej, nastrojowej elektroniki, zachrypnięty głos Foxa i plastyczne aranżacje Smolika. Polecam na długie zimowe wieczory!

niedziela, 10 stycznia 2016

przepis na zdrowie

Ostatnio pogorszyły mi się wyniki badań - kiedy poszłam z nimi do mojej lekarki, ta spojrzała i uspokajająco stwierdziła - to normalne pani Agnieszko, to normalne - w pani stanie takie rzeczy się zdarzają. Co ciekawe, jak na coś narzekam - zawsze ta sama śpiewka - to normalne...
Normalne, czy też nie, trzeba temu jakoś zaradzić - gdy ja zapytałam o dodatkową suplementację, pani doktor zapytała, czy lubię buraczki. Owszem, lubię - to niech pani łyka witaminy te co zawsze, a dodatkowo zrobić zakwas z buraków czerwonych i pić po trochu codziennie. Niech pani je dodatkowo więcej owoców i warzyw.
Przyzwyczajona do tego, że na wszystko jest "tabletka", wyszłam od lekarki trochę skołowana - zamiast dodatkowych leków - buraczki?! Poszperałam w Internetach, przepisów na zakwas jest co nie miara. Macie może jakiś sprawdzony? Podzielcie się:)


czwartek, 7 stycznia 2016

O wielkiej, choć czasem trudnej przyjaźni

Dzisiaj będzie o moim wielkim Przyjacielu. Zawsze był gdzieś obok mnie, ale nigdy nie traktowałam go poważnie. Spotykaliśmy się codziennie, jednak przebywanie z nim chciałam ograniczyć do minimum - miałam sporo na głowie i wmawiałam sobie, że nie mam czasu na takie rzeczy. Przyjaciel jednak cierpliwie czekał....aż wreszcie. Kiedy mój organizm powiedział - stop! musisz odpoczywać - zrozumiałam, że nie mogę go bagatelizować. Zaprzyjaźniłam się z nim i...o wiele lepiej mi z tym. Chociaż w tym zabieganym, szalonym świecie nie każdy ma tyle szczęścia co ja, aby w pełni korzystać z dobroczynnych właściwości tej przyjaźni.
Moim Przyjacielem jest....Sen.

Jeden z naukowców będących pionierem w badaniach nad zaburzeniami snu twierdził że "Jeżeli sen nie służy jakimś podstawowym dla życia celom, to jest to największy błąd, jaki ewolucja kiedykolwiek popełniła". To jednak nie pomyłka. Naukowcy udowodnili, że godzina niedospania dziennie od poniedziałku do piątku powoduje, że w piątek jesteśmy w pracy w takim stanie, jakbyśmy wypili pięćdziesiątkę wódki. I najgorsze jest to, że nie da się wyspać na zapas... ot śpię dzisiaj 12 godzin, to odeśpię tygodniowe niewyspanie. Nic z tych rzeczy. I teraz będę straszyć: skrócony sen lub jego brak to zwiększona szansa na udar, zawał, chorobę miażdżycową, stany lękowe, depresję i cukrzycę. A gdyby tak w ciągu jednej doby przespać tylko cztery godziny, to następnego dnia, nasz układ odpornościowy jest osłabiony o jakieś 70%.
Osobiście stałam się wielbicielką drzemek. Mój organizm tego potrzebuje, a wiadomo, w ciąży - wolno mi;) Drzemki można podzielić na krótkie drzemki - utrwalające pamięć motoryczną, trwa od 10 do 20 min, długie drzemki, sprawiające że budzimy się z większą dawką energii, trwające od 20 do 60 min, oraz pełne drzemki, dodające nam kreatywności i cierpliwości, trwające od 60 do 90 minut. Do wyboru, do koloru....
Nasz organizm nie ma jednak "pstryczka" który sprawia, że momentalnie zasypiamy. Wtedy chociaż spróbujmy zamknąć oczy i się zrelaksować...po kilku minutach jesteśmy wyciszeni i lepiej  nam się myśli. Sprawdzone!



* przy tworzeniu tekstu korzystałam z artykułu Miłosza Brzezińskiego zamieszczonego w miesięczniku "W czepku urodzone", wrzesień 2015r.

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Styczeń -Tyczeń

Czy u Was też jest tak zimno?!
Ja wiem. Sama narzekałam, że pogoda w grudniu jakaś dziwna, że za ciepło, że wirusy, że człowiek źle się czuje.
No i mam. Mróz aż miło....
Styczeń przywitał nas chociaż odrobiną zimy. Co ciekawe, kiedyś nosił nazwę "Tyczeń" - w tym czasie w gospodarstwach był to czas zbiórki drewna i wyrabiania tyk, przydatnych latem w uprawie roślin. Mówi się też, że ten miesiąc "styka" ze sobą stary i nowy rok.
Tyle jest teraz propozycji wróżb na przyszły rok, to i ja będę po trosze wieszczką - oto stare przysłowia na Styczeń:
"Styczeń mroźny i biały zwiastuje letnie upały"
"Gdy trawa w styczniu nie zmarznie, to w sierpniu się spali"
"Gdy styczeń najostrzejszy, ten roczek najpłodniejszy"
"Jeśli styczeń mrozi, lipiec skwarem grozi"
 *

Styczeń to też ciekawy miesiąc pod względem świąt nietypowych - 7 stycznia będziemy mieć Światowy Dzień Dziwaka, tydzień później, 14 stycznia Dzień Ukrytej Miłości, 18 stycznia Dzień Kubusia Puchata, a 31 stycznia jest Światowy Dzień Przytulania.
Jednym słowem, styczeń zapowiada się interesująco....


/autor zdjęcia - marcinkrysiak.pl/


*przysłowia pochodzą ze strony przyslowia-polskie.pl, autor nieznany.