(zdjęcia udostępnione za zgodą autora, więcej zachwycających widoków na marcinkrysiak.pl , kopiowanie zabronione)
I przyznam szczerze, że dałam się nabrać jak dziecko. Bo kiedy z różnych źródeł, od zupełnie różnych ludzi słyszysz, że jest to NAJPIĘKNIEJSZE miejsce na ziemi, które KONIECZNIE musisz zobaczyć, bo ZACHWYCA i aż ZAPIERA DECH w piersiach, to musisz w to po prostu uwierzyć. Przynajmniej ja uwierzyłam.
I kiedy już byliśmy na tej bajecznej wyspie, kiedy byliśmy w samym sercu Santorini, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że ktoś mnie zrobił w balona. Mój M... patrząc na mnie stwierdził tylko - dopadł Cię syndrom paryski. Eeee... że co?
Syndrom paryski to dolegliwość, która występuje najczęściej u japońskich turystów, którzy przyjeżdżają do Paryża. Odkrywają, że obraz wykreowany w telewizji czy w folderach turystycznych zupełnie nie pokrywa się z rzeczywistością. Tym samym wpadają w depresję i miewają halucynacje...
U mnie bez halucynacji się obeszło, ale... widziałam już w życiu o wiele ładniejsze miejsca, mniej zadeptane przez turystów, a za to zachwycające same w sobie.
Kiedy teraz oglądam zdjęcia, zastanawiam się, co mi się tam tak nie podobało - przecież jest ślicznie... może zbyt dużo ludzi - to tak lekko powiedziane - bo na reklamowany najpiękniejszy zachód słońca codziennie przychodzi tam kilka TYSIĘCY ludzi. Może zbytnia komercja, a może ja po prostu wolę inne miejsca? Nie pomogła czarna plaża, białe domy i surowe skały.... to chyba nie była miłość od pierwszego wejrzenia - a na drugi raz póki co nie mam ochoty...
Zauważyłam jednak, że Santorini bardzo podoba się Japończykom...ale o tym innym razem...