wtorek, 20 października 2015

Grecki "syndrom paryski"

Zacznę od końca, czyli od zdjęć - wszystkie zrobione przez mojego M... a w kadrze uchwyconych kilka zakątków  jednej (idąc za przewodnikiem), z najpiękniejszych wysp greckich, a mianowicie Santorini...








(zdjęcia udostępnione za zgodą autora, więcej zachwycających widoków na  marcinkrysiak.pl , kopiowanie zabronione)

I przyznam szczerze, że dałam się nabrać jak dziecko. Bo kiedy z różnych źródeł, od zupełnie różnych ludzi słyszysz, że jest to NAJPIĘKNIEJSZE miejsce na ziemi, które KONIECZNIE musisz zobaczyć, bo ZACHWYCA i aż ZAPIERA DECH w piersiach, to musisz w to po prostu uwierzyć. Przynajmniej ja uwierzyłam.
I kiedy już byliśmy na tej bajecznej wyspie, kiedy byliśmy w samym sercu Santorini, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że ktoś mnie zrobił w balona. Mój M... patrząc na mnie stwierdził tylko - dopadł Cię syndrom paryski. Eeee... że co?
Syndrom paryski to dolegliwość, która występuje najczęściej u japońskich turystów, którzy przyjeżdżają do Paryża. Odkrywają, że obraz wykreowany w telewizji czy w folderach turystycznych zupełnie nie pokrywa się z rzeczywistością. Tym samym wpadają w depresję i miewają halucynacje...

U mnie bez halucynacji się obeszło, ale... widziałam już w życiu o wiele ładniejsze miejsca, mniej zadeptane przez turystów, a za to zachwycające same w sobie. 
Kiedy teraz oglądam zdjęcia, zastanawiam się, co mi się tam tak nie podobało - przecież jest ślicznie... może zbyt dużo ludzi - to tak lekko powiedziane - bo na reklamowany najpiękniejszy zachód słońca codziennie przychodzi tam kilka TYSIĘCY ludzi. Może zbytnia komercja, a może ja po prostu wolę inne miejsca? Nie pomogła czarna plaża, białe domy i surowe skały.... to chyba nie była miłość od pierwszego wejrzenia - a na drugi raz póki co nie mam ochoty... 
Zauważyłam jednak, że Santorini bardzo podoba się Japończykom...ale o tym innym razem...

czwartek, 8 października 2015

Wujek dobra rada

Zaczęło się od tego, że (tu uważajcie, bo takie rzeczy nie zdarzają się często w życiu), moja Teściowa, gdy dowiedziała się, że jestem przeziębiona, przywiozła mi świeżo wyciskany sok z pomarańczy i grejpfrutów. Jaki to był smak! Po prostu IDEALNY!
Pomyślałam wtedy, że przecież taki sok mogę zrobić sama w domu - wystarczy kupić sokowirówkę i już. Niestety, w życiu nic nie jest tak proste - albo jest proste, tylko producenci AGD wymyślają co rusz nowe funkcje albo inne udogodnienia, bez których sok nie będzie prawdziwym sokiem. Bo prócz sokowirówki, do wyboru jest jeszcze wyciskarka do cytrusów. Poczytałam o tym i o tym...ponoć sokowirówka pod wpływem temperatury niszczy wiele witamin i składników odżywczych, a wyciskarka z kolei nie zrobi soku z...marchewki;).
Podglądnęłam również fora, gdzie użytkownicy wypisywali całe peany o wyższości wyciskarki do cytrusów od sokowirówki albo na odwrót. Ale jakoś nie wyszło to wiarygodnie...albo ja się zrobiłam podejrzliwa. Pytam więc Was - macie doświadczenia z sokowirówką albo z wyciskarką? co lepsze? Czy to prawda, że używając sokowirówki traci się dużą część witamin, a tworząca się przy wyciskaniu piana powoduje napowietrzenie, a co za tym idzie, sok jest uboższy o składniki odżywcze?







wtorek, 6 października 2015

Jak w zegarku

Proza życia pochłonęła mnie w całości.

Mała poszła do przedszkola i... od tygodnia już w domu - gorączka, katar.... musimy przez to przejść.

A każdą wolną chwilę przeznaczałam na naukę. Może inaczej - dzięki mojej (cholernej mam ochotę czasem powiedzieć), ambicji, która z wiekiem chyba coraz bardziej się uaktywnia, oraz chęci do doskonalenia swoich umiejętności zawodowych, przeniosłam się w inny wymiar - paragrafów, kontratypów, stanów wyższej konieczności i tak dalej... przeniesiony z czerwca egzamin zdany. Uffff

Prócz tego - życie kręci się wokoło, porywając mnie do coraz to nowych spraw...

Złapałam lekki oddech - lecę zobaczyć co u Was!