poniedziałek, 25 lipca 2016

matka polka anarchistka

Ostatnio zdarzyło mi się karmić piersią w miejscu publicznym. Pojechaliśmy do Parku Leśnych Niespodzianek do Ustronia - Młoda miała okazję zobaczyć z bliska sarenki, muflony, dziki, żubry, orły, sowy itd., a Mała...pooddychać górskim powietrzem - dla 3 miesięcznego niemowlaka latająca sowa jest równie atrakcyjna jak ruszające się liście na drzewie ;) 
Ale wracając. Na blogu u Weroniki przeczytałam o kampanii promującej karmienie piersią. Wspomina o fundacji wspierającej młode mamy i propagującej właśnie taki sposób żywienia niemowlaka. Przyznam szczerze, że nie brałam pod uwagę innej możliwości karmienia Małej. Nie pojmuję tego w kategoriach mistycznego przeżycia, czy dopełnienia swojej kobiecości. To po prostu najlepszy sposób na zapewnienie Małej wszystkiego, co aktualnie potrzebuje, łącznie z odpornością. A do tego nie muszę wydawać pieniędzy na mieszanki, butelki i inne akcesoria. Same plusy? To zależy. Dla dziecka z pewnością. Dla matki.... właśnie. Początki są trudne. Dyskomfort spowodowany przystosowaniem się ciała do karmienia bywa uciążliwy (niech żyje Maltan!;), dodatkowo trzeba uważać na to, co się je - zrezygnować z ciężkostrawnych potraw, niektórych warzyw i owoców (przynajmniej na początku). Często słyszałam od mam w piaskownicy, że czuły się zmęczone ciągłym karmieniem. Mam w życiu szczęście - trafiłam na właściwe osoby - w szpitalu miałam fachową opiekę laktacyjną, a po powrocie do domu, świetną położną, która cierpliwie tłumaczyła co i jak, utwierdzając mnie w przekonaniu że Mała się najada. Bycie Mamą to chyba najtrudniejsza z moich dotychczasowych życiowych ról. I jak to w takich sytuacjach bywa, dająca najwięcej satysfakcji i pozytywnego kopa do działania. 
Ale wracając. Karmienie w miejscu publicznym zawsze było dla mnie krępujące. Chociaż jest to najnaturalniejsza rzecz pod słońcem, ludzie jednak podchodzą do tego z dystansem. Poszperałam w "internetach" i prócz komentarzy typu - że to obleśne i że matki powinny siedzieć w domu a nie karmić gdzie popadnie bo oni sobie tego nie życzą, dotarłam do historii z interwencją straży miejskiej w tle -bo komuś się nie podobało, że matka karmiła swoje dziecko w parku. No żesz...  Można się poczuć "gorszym sortem".
Ale wracajaąc. Przysiadłam w ustronnym miejscu na ławce obracając się bokiem do świata, przykryłam Małą chustą i spokojnie karmiłam, gdy za plecami usłyszałam męski rozbawiony głos "oooooo! zakaz karmienia!" a po chwili dodał ze śmiechem - "...ptaków". Okazało się, że siedziałam dokładnie pod tym znakiem - zasłaniając sobą ostatnie słowo. Zaaferowana samym karmieniem, zupełnie nie zauważyłam że niespodziewanie stałam się matką polką anarchistką;) 



poniedziałek, 18 lipca 2016

Czy jest na pokładzie lekarz?!

Wyobraźcie sobie następującą sytuację... w lecącym samolocie nagle słychać w głośnikach komunikat "Proszę państwa, jeżeli na pokładzie jest lekarz, prosimy o kontakt z personelem pokładowym". Wstaje jeden pasażer i z bagażem podręcznym idzie do obsługi. Jedna ze stewardes prowadzi go do pasażera skarżącego się na bóle w klatce piersiowej. Lekarz sprawdza tętno, mierzy ciśnienie, oferuje i wykonuje badanie EKG podręcznym aparatem, który wozi i w bagażu podręcznym. Następnie podaje lek na serce z samolotowej apteczki i sugeruje aby na lotnisku czekała karetka pogotowia. Parę dni później, do tejże linii lotniczych przychodzi pocztą faktura - na 500,00 zł, za pilną konsultację medyczną podczas lotu - od tego właśnie lekarza. Tu nastąpiło OGROMNE zdziwienie.
A ja się pytam, dlaczego.
Owszem, zawód lekarza to specyficzna dziedzina - wykonujący go, troszczy się o dobra najwyższej rangi, czyjeś zdrowie i życie. Owszem, kształci się na publicznej uczelni. Owszem, ratowanie życia w sytuacji nietypowej powinno być dla niego wystarczającym źródłem satysfakcji. Aż w końcu, przecież nie musiał ratować tego człowieka, nie musiał przyznawać się, że jest lekarzem.
Ale...
ten lekarz udzielił pomocy, badanie wykonał swoim aparatem - wziął za to wszystko odpowiedzialność. Dodatkowo, nie żądał zapłaty od pacjenta, tylko od przewoźnika. 
Więc skąd to zdziwienie? Co myślicie o takim zachowaniu? 


środa, 13 lipca 2016

sen z windą w roli głównej

Sny to dziwna sprawa. Często mi się coś śni, jednak rzadko wywołuje to u mnie duże emocje - ostatnio jednak było inaczej. Śniłam, że muszę wejść do jakiegoś wielkiego budynku, aby to zrobić musiałam wejść do windy - oszklonej, lecz bardzo ciasnej - weszłam i bardzo się męczyłam jadąc w niej. Na tyle, że po obudzeniu byłam autentycznie zmęczona... Kolejnej nocy śnił mi się podobny sen, też miałam gdzieś wejść, coś zrobić, a wiązało się to bezpośrednio z wejściem do (trochę innej już, ale jednak) windy. Zbuntowałam się jednak i wybrałam inną drogę, bardziej komfortową dla mnie...
Sny są ponoć odzwierciedleniem tego, co nam w duszy gra. A ja zamknęłam pewien etap w życiu, rozpoczynam nowy i zastanawiam się co dalej. Mam wiele dróg którymi mogę podążyć, żadna nie jest łatwa, jednak każda w pewnym stopniu pozwala mi na samorealizację. To ciekawy czas...


środa, 6 lipca 2016

pamiątki z wakacji

Najdziwniejszym znakiem drogowym jaki widziałam na własne oczy był ten:

wikipedia.pl

uchwycone na drodze zwanej "drabiną troli" w Norwegii. O takiej...

Do głowy by mi jednak nie przyszło, aby zabierać ten znak na pamiątkę. Jednak są "mądrzejsi" turyści ode mnie - przynajmniej podróżujący po Islandii. Kraj ten wprowadza właśnie proces modernizacji swoich znaków drogowych. Od teraz będą cięższe i mocowane za pomocą śrub, których nie da się odkręcić podręcznymi narzędziami. A wszystko to przez fakt, że turyści widząc niestandardowe znaki drogowe, zabierali je ze sobą jako pamiątkę z podróży.
Islandzkie znaki faktycznie są nietuzinkowe...


to znak mówiący, że pomimo trasy dochodzącej do brzegu, dalej nie ma mostu.


ten z kolei ostrzega o wzniesieniu i ograniczonym polu widzenia 


a ten informuje o atrakcji turystycznej

podróże.onet.pl

ten informuje, że tam są gorące źródła

Sami przyznacie, że znaki są nietuzinkowe...ale żeby je od razu zabierać ze sobą?! Na pocieszenie, gdyby ktoś jednak chciał sobie przywłaszczyć taki znak - będzie można kupić magnesy na lodówkę z podobnymi scenkami rodzajowymi... zawsze to coś;) 

poniedziałek, 4 lipca 2016

Kobiety kobietom

Na fb trenerki wszystkich Polek, Ewka wrzuca podesłane metamorfozy różnych kobiet, które z dumą chwalą się tym, że zrzuciły kilkanaście, czasem kilkadziesiąt kilogramów. Pod jednym z nich zawrzało - pojawiły się komentarze "hejterskie", obraźliwe i właściwie to uwłaczające tej dziewczynie, która z naprawdę solidnej kobiety stała się szczupłą laską. Rozumiem, że pozwalając na publikację swojej metamorfozy, człowiek  musi liczyć się i ze złośliwymi komentarzami. Ale żeby aż tak? I żeby to kobiety kobietom?!
A potem pomyślałam sobie, że coś w tych babskich relacjach jest nie tak. Z własnego doświadczenia - kto najczęściej wpędzał mnie w kompleksy? Kobieta. Kto, gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży z Małą stwierdził - kończysz prawo i idziesz w pieluchy? chyba oszalałaś! - znowu Kobieta. Kto przepuszczał mnie, gdy byłam w ciąży, w kolejce w sklepie? oj, to nie była Kobieta. Ona wręcz oburzała się, że coś takiego ma miejsce... niby nic, A jednak - BABY! Czy takim zachowaniem, leczą swoje kompleksy A może poprawiają sobie humor? Zamiast się wspierać, bo nie jest nam łatwo, zrzucamy sobie kłody pod nogi. Z premedytacją. Kobiety, to z nami?!