poniedziałek, 29 lutego 2016

W marcu jak w garncu...

Jutro już marzec! Czy tylko u mnie ten czas tak szybko biegnie?!
Marzec to miesiąc poświęcony Marsowi - nazwa pochodzi od łacińskiej nazwy Martius - czyli miesiąc Marsa. Staropolska nazwa marca to brzezień - od słowa brzoza albo kazidroga- znaczy niszczyć, kazić*
W kwestii świąt nietypowych:
- 01.03 - Dzień Piegów
- 05.03 - Dzień Teściowej
- 12.03 - Dzień Matematyki
- 18.03 - Światowy Dzień Mózgu
- 20.03 - Międzynarodowy Dzień Szczęścia
- 23.03 - Dzień Windy
- 28.03 - Dzień Żelków
- 31.03 - Dzień Budyniu
I jeszcze przysłowia....
- marzec zielony, niedobre plony; - ile w marcu dni mglistych, tyle w żniwa dni dżdżystych;- w marcu jak w garncuznacie jeszcze jakieś przysłowia marcowe? 





*źródło wikipedia

piątek, 26 lutego 2016

Przeczytane, posłuchane luty 2016

Czy Ty chcesz być żoną prezydenta?! - spytał mój M, gdy zobaczył, co czytam. Z całą pewnością nie chcę się paprać polityką - odpowiedziałam dobitnie. Nawet jako żona prezydenta - spokojnie, nie musisz kandydować...
Kolejną książką, którą przeczytałam w tym roku była biografia "Eleanor Roosevelt - między namiętnością a polityką". Co ważne, autorką tej książki nie jest Amerykanka, a Polka, francuska arystokratka i pisarka - Beata de Robien. A ważne jest o tyle, że osoba "z zewnątrz" zawsze potrafi obiektywniej spojrzeć na pewne wydarzenia, nawet dotyczące takiej ikony, jaką była pani Roosevelt. Jedno trzeba przyznać - była postacią nietuzinkową - to ona rozpoczęła walkę o prawa kobiet w USA, to ona nie chcąc być marionetką, zawsze miała własne zdanie. Gdy przechodziłam przez kolejne rozdziały, nie mogłam uwierzyć, że ta silna kobieta o bardzo twardym charakterze, dała się tak łatwo podejść i zmanipulować...Wykorzystywali jej dobroć i naiwność zarówno mężczyźni, kobiety, jak i jej własne dzieci. To ciekawa lektura, która pokazuje przekrój społeczeństwa USA od lat 50-tych ubiegłego wieku. Polecam! 

Drugą książką (zgodnie z postanowieniami noworocznymi - dwie w miesiącu!), była książka Terrego Pratchetta "Smoki na zamku Ukruszon". Jestem wielbicielką wszystkiego, co napisał Pratchett - zakochana bezgranicznie w całym Świecie Dysku, nie raz wybuchałam śmiechem czytając jego kolejne części. Więc, gdy na półce z książkami zobaczyłam bajki dla dzieci tego autora, pożyczyłam je w ciemno - obiecując sobie, że gdy tylko przeczytam i stwierdzę, że są odpowiednie, poczytam też do poduszki mojej Małej. Muszę zaznaczyć jednak, że to specyficzny rodzaj humoru...nie dla każdego. Moja M... poczeka jeszcze trochę - ostatnio woli bajki o kotkach niż o smokach. Niemniej, polecam, dla starszych dzieciaków i dorosłych! 
I jeszcze muzycznie.
Nie wiem, jakie licho mnie podkusiło na latynoskie rytmy. Gdy myślę o latynoskich wykonawcach - pierwsze skojarzenie to Enrique Iglesias. A że nie jestem wielbicielką tego pana, pomyślałam o Shakirze. Jej ostatnia płyta, z 2014 roku, była  dla mnie istną "la torturą". Jak już zaczęłam słuchać, musiałam skończyć... Internauci ogłosili ją najlepszą płytą Shakiry. Boję się sięgnąć po te gorsze. Bo niby jest wszystko - skoczne rytmy, rockowe ballady z pazurem, nawet rege... ale na dłuższą metę mnie zmęczyło. Słuchaliście? 

Kiedy już zaczynałam przekreślać zupełnie muzykę latynoamerykańską, z pomocą przyszedł mi mój ulubiony program do słuchania muzyki - tej z całego świata (o ile oczywiście dany wykonawca wyrazi zgodę) Jako ikony latynoskie widnieją tam, Ricky Martin, Enrique Iglesias, Danny Romero i kilku innych wykonawców, którzy grają prawie tak samo - skreśliłam ich od razu. Ale, trafiłam na ciekawostkę, jeżeli nie powiedzieć - perełkę. Określana jako psychodeliczny rock - meksykańska grupa Zoe zaskoczyła mnie zarówno oryginalnością brzmień jak i kompletnym wyjściem z kanonu. Co więcej - zupełnie przyjemnie się tego słucha... 

poniedziałek, 22 lutego 2016

Sekret długowieczności

Czy wiecie, jaka jest recepta na długowieczność? A może inaczej - czy wiecie, co robić, żeby żyć w zdrowiu i szczęściu przez długie lata? Idźcie na kawę i ploteczki. Ot i to wszystko!
Do takich wniosków doszła pewna kanadyjska psycholog*, przeprowadzając cały szereg badań i wywiadów środowiskowych. Uczestników swoich badań pytała o to czy uprawiają regularnie sport, mają nałogi, czy piją dużo alkoholu, czy chorują, czy przyjmują leki, ale też jakie są ich relacje społeczne - czy mają rodzinę, czy się rozwiedli, czy mają bujne życie towarzyskie. Czynnikiem decydującym o obniżeniu ryzyka zgonu nie okazał się zdrowy tryb życia czy brak nałogów, ale to, w ilu bliskich relacjach była dana osoba. Czy to w przyjacielskich, czy z rodzeństwem, czy z rodziną. Generalnie chodzi o ludzi, którzy okazują troskę i zainteresowanie, o takich na których można liczyć. Osoby towarzyskie, które spotykają się regularnie w stałym gronie chociażby po to aby poplotkować mają większe szanse na dłuższe życie. Rzucenie palenia, ćwiczenia, zdrowy tryb życia również są ważne, ale życie w izolacji szkodzi nam jeszcze bardziej.
W obliczu takich wyników naukowych, nie pozostaje mi nic innego jak umówić się na kawę ze znajomymi... co i Wam radzę...na zdrowie oczywiście! 



*cały wywiad z Susan Pinker w WO nr 3/2016

czwartek, 18 lutego 2016

Dzicy lokatorzy

Mam w domu Ciarachy. I to już jest pewne. Dla niezorientowanych - Ciarach, to takie złośliwe stworzonko, które czasem chowa przed domownikami jakieś rzeczy, najczęściej te, które są najbardziej potrzebne i oddaje je, kiedy już potrzebne nie są...
Szukałam karty do biblioteki - daję ją zawsze w jedno miejsce, co prawda jest to moje biurko, któremu daleko do idealnego porządku, ale zazwyczaj wiem, gdzie co jest. I kiedy przeszukiwałam je centymetr po centymetrze, przekopując się przez notatki, kodeksy, skrypty, rysunki Małej - odnalazłam kilka innych rzeczy, ale karty nie było. Przepatrzyłam wszystkie karty w przyborniku - lecz prócz kart ze stacji benzynowej, marketu, apteki nic więcej tam nie było. Zrezygnowana, poszłam do biblioteki i wypisałam druczek na nową kartę. A kiedy wróciłam do domu, wystarczyło jedno spojrzenie na biurko - zapewne wiecie, co zobaczyłam pierwsze. Tak. Ta karta leżała sobie tam, gdzie zwykle ją odkładałam. To po prostu NIEMOŻLIWE, żebym jej nie zobaczyła wcześniej. 
A na serio,odkąd jestem w "odmiennym stanie" bywam bardzo roztargniona. Ciąża wywróciła cały mój poukładany świat o 180 stopni. To zapewne wina hormonów, które (mam nadzieję) ustabilizują się jak już będzie po. Bo ileż można obwiniać o wszystko Ciarachy;) 

czwartek, 11 lutego 2016

Do piór!

Rumuńska literatura, jeżeli obecny trend się utrzyma, będzie miała bardzo prężnie rozwijającą się gałąź - literaturę więzienną. W 2000 r. w ramach cywilizowania rumuńskiego więziennictwa, ogłoszono że za każdą napisaną przez więźnia pracę naukową przysługuje mu miesiąc złagodzenia kary. W 2013 r. wytyczne te złagodzono, dodając do kanonu nie tylko prace naukowe ale i każde inne książki napisane za kratami. Biorąc pod uwagę fakt, że biblioteka więzienna jest słabo zaopatrzona, a więźniowie nie mogą korzystać z komputera - praca wydaje się bardzo żmudna. Jednak, może to z nudów, może z ambicji - skazańcy tworzą na potęgę - w ubiegłym roku 188 z nich napisało w sumie 430 książek. I nie są to tylko tkliwe historie czy horrory ociekające krwią - to również prace historyczne, rozprawy o hodowli bydła czy technik dentystycznych.
I tu pojawia się pytanie - skąd u nich ta wena? Z jednej strony, po masowych aresztowaniach w ramach międzynarodowej walki z korupcją, do cel trafili politycy, pracownicy administracji, wojska oraz gospodarki, a nawet sportu. Z drugiej strony zaobserwowano coraz więcej plagiatów. Jedno jest pewne - jeżeli nawet rumuńska minister sprawiedliwości otwarcie przyznaje, że sytuacja wymknęła się spod kontroli - wiedz, że coś się dzieje... 


(zdjęcie pochodzi ze strony playbuzz.com)

*przy pisaniu korzystałam z artykułu zamieszczonego w tyg. Polityka nr 5(3044)

niedziela, 7 lutego 2016

Odczuwanie czasu

Proponuję mały test - potrzebujecie jedynie dokładnego zegarka, a najlepiej stopera. To ćwiczenie ma na celu sprawdzenie, jak tam z Waszym wyczuciem czasu.
Usiądźcie wygodnie, włączcie stoper i wyłączcie go gdy będzie się Wam wydawało, że minęła już 1 minuta. Gotowi? No to zaczynamy!

...
...
u mnie minuta trwała 45 sekund. Muszę sobie dać więcej luzu.
Dlaczego właściwie o tym piszę? Bo dzisiaj będzie o spóźnianiu się.
W "Wielkiej księdze savoir vivreu" przeczytałam, że * "spóźnienie powinno być zawsze wyjątkiem i w żadnym razie nie może stać się zwyczajem (...) uwzględnij czas na nieprzewidziane przeszkody. jeśli zaś zjawisz się za wcześnie, pospaceruj trochę, aż nadejdzie pora przyjęcia, zbyt wczesne przybycie bowiem nie jest z reguły mile widziane". Osobiście nie lubię się spóźniać, wychodząc z założenia, że gdy sama organizuję jakieś przyjęcie czy spotkanie, nie lubię czekać na gości. I to moje, nazwijmy je "odpowiedzialne poczucie czasu' było wystawione na wiele prób podczas wakacji w Grecji. Tam właściwie nikt nie przywiązuje wagi do minut - kilkadziesiąt w tą czy w tamtą...jaka różnica?
Okazuje się jednak, że spóźnianie się może być chorobą, chociaż jeszcze nie wpisaną oficjalnie do rejestrów. Otóż pewien Brytyjczyk notorycznie się spóźniał - do szkoły, do pracy, na wakacje, do teatru, na randkę i tak dalej. Nawet na spotkanie z lekarzem, który pomógł mu zdiagnozować dręczącą go przypadłość. Usłyszał od specjalisty, że cierpi na wadę dotykającą rejonu mózgowego znanego ze swego powiązania z ADHD. Wada ta nie pozwala mu na racjonalne określenie czasu - dla niego rozmowa telefoniczna trwająca 2 godziny może trwać 15 minut. Chroniczne spóźnianie się może być jednak równie dobrze konsekwencją poważniejszych zaburzeń, takich jak deficyt funkcjonalny.
Internet podpowiada mi jednak, że z tą moją punktualnością jestem passe. Bo w dzisiejszych czasach wręcz wypada się spóźniać. Z rosnącym zdziwieniem czytałam, że gwiazdy i inni celebryci większego i mniejszego formatu spóźniają się zawsze i nie widzą w tym nic dziwnego. Są gwiazdami, więc mogą. 15 minut można, a nawet trzeba spóźnić się na pierwszą randkę, aby nie wyjść na desperatkę (no tak, lepiej wyjść na kobietę nie znającą dobrych manier), pół godziny na spotkania z przyjaciółmi, godzinę na mniej ważne imprezy (to po co na nie chodzić?!)
Będę jednak staromodna i pozostanę przy mojej punktualności. A Wy?




* fragment pochodzi z książki "Wielka księga savoir vivreu  podręcznik właściwego zachowania" autor Herbert Schwinghammer
** przy pisaniu korzystałam z artykułu "syndrom chronicznego spóźniania" Focus.pl
 

środa, 3 lutego 2016

O głosie słów kilka

Ponoć pierwsze wrażenie jest najważniejsze. To po nim, podświadomie, nabieramy zaufania do danej osoby, albo wręcz przeciwnie, zaczynamy jej zwyczajnie nie lubić. Gdy poznajemy kogoś podczas rozmowy na żywo - oceniamy ją po wyglądzie, sposobie zachowania, gestykulacji, mimiki i całokształtu. A co, gdy rozmawiamy z nowo poznaną osobą przez telefon? Tu pozostaje tylko głos. I o nim dzisiaj.
Znajoma opowiadała mi kiedyś, jak szukała współlokatorki do mieszkania studenckiego - zadzwoniła miła dziewczyna, miły chłopak i  jakiś szary student informatyki. Miła dziewczyna okazała się okropną snobką, studentką prawa, miły gość był męczącym podrywaczem, a szary student okazał się świetnym współlokatorem i doskonałym kumplem. Pozory mylą...
Gdyby tak przyjrzeć się jednak stereotypom...
Ponoć, mężczyźni wolą, gdy kobieta ma miękki i wysoki głos.  Kobiety natomiast, uwielbiają ponoć miękką barwę głosu o niższych tonach. I jeszcze, mężczyźni wybierają partnerki o wyższym głosie, bo kojarzy im się z drobną budową ciała i uległością, a ciepła barwa sugeruje opiekuńczość. Kobiety natomiast preferują panów o niskim głosie, wiążąc go z zaradnością i dobrobytem...
Ot, tyle stereotypów.
Mam niezłą pamięć do barwy głosu. Mogę zapomnieć imienia danej osoby, ale barwa głosu jest chyba zakodowana w tych obszarach mojego mózgu, który nie zapomina;) Co więcej, zawsze kojarzę ją z jakimś kolorem...każdy ma jakiegoś bzika;)
Skoro dzisiaj o głosie - wersja do odsłuchania - czytam osobiście ja;)